Jak być szczęśliwym? Banalne pytanie, a sprawia tyle kłopotów... Pomyślałbym, że prędzej wpadnę na to, jak wybielić zęby mając pod ręką jedynie skórkę od banana, śrubokręt i puste opakowanie po płatkach śniadaniowych. A jednak... Przeszło rok temu pewien wieczór kompletnie wywrócił moje życie do góry nogami, przynosząc mi rozwiązanie na wszelkie mniejsze i większe kłopoty. Od tego czasu przesolona jajecznica jest do przełknięcia, spocona pacha jest atrybutem męskości, a leżenie w łóżku do południa nie jest oznaką lenistwa, lecz jest mile widziane i potrzebne. Tylko... dlaczego? Posługując się nomenklaturą naukową można udzielić rozczulającej odpowiedzi - mając przy boku drugie ciało o ciepłocie 36,6 stopni w skali niejakiego Celsjusza - można konie kraść, skakać w kaloszach po kałużach wielkości plamy ropy z dziurawego tankowca, a nawet zdobywać najwyższe górskie szczyty w samej bieliźnie.
Straszny frazes, okropny banał, wywołujący niesmak na twarzy i głębokie zażenowanie... A jednak. W dzisiejszych czasach, gdy bycie samotnym (acz ambitnym, twórczym, zajętym, ciekawym świata, etc.) jest wychwalane pod niebiosa, a bycie w związku nieraz piętnowane i uznawane za coś zdecydowanie trącące myszką, chciałbym na łamach bezkresnego internetu spisać swoją historię. Historię która nie wyróżnia się niczym szczególnym. W tle próżno szukać efektów specjalnych, piratów i lejącego się niekończącym strumieniem brunatnego rumu, a nawet półnagich tancerek wykonujących synchroniczny taniec na kilkunastu rurach ustawionych w pedantycznym rzędzie.
Większość beletrystyki, muzyki mniej bądź bardziej rozrywkowej, czy nawet rumuńskiej kinematografii obraca się wokół jednego tematu - miłości, historii dwóch osób które dostają kompletnego bzika na swoim punkcie, a koniec końców... kończą w łóżku w miłosnym uniesieniu, uprzednio rwąc w strzępy gustowną sypialnianą tapetę w bawoły i goździki. Trzymając się tego nurtu - temat w którym zamierzam się uzewnętrznić, jest łudząco podobny, a właściwie identyczny.
Raz będzie rzewnie, raz zabawnie, ale właściwie bez happy endu - bo ten w trwa do dzisiejszego dnia. Zamierzam spisać to co przydarzyło się mnie, a także przydarza się tysiącom innych osób, anonimowych, tak jak ja. Tyle, że... Nie mam pewności co do tego czy JA naprawdę istnieję, może jestem jedynie wytworem czyjejś wyobraźni? Zresztą, jakie to ma znaczenie?